Może to i dobrze, że dzisiejszy finał obejrzę w wygodnym fotelu, kilkaset kilometrów od Sopotu, bo po wczorajszych pojedynkach mam chyba lekki wstręt do tenisa live;)
Acasuso – Montanes 6:1 6:2
Mecz bez historii. Obejrzeć – zapomnieć. Demolka. Chucho ani razu nie miał okazji by z frustracji uderzyć rakieta o ziemie, wyrzucić piłka nad kort – gdzieś tam w kierunku mola, zakląć siarczyście. Wybaczcie, ale Albert Montanes u zawodnika w nawet tylko solidnej formie nie ma szans wyzwolić najgorszych instynktów

Tyle...
Robredo – Simon 6:3, 7:6
Gilles Simon, to podobno wielka nadzieja frc. Tenisa, a według mnie ten chłopak nigdy nie wyjdzie ponad przeciętność. Z prostej przyczyny. Walcząc o stawkę trzęsie się jak galareta. To chyba nie przypadek, że w każdym poprzednim turnieju (nie licząc tryumfu w Marsylii), w którym miał szansę na grę w najwyższym punkcie drabinki dostawał zazwyczaj szybki łomot 2:0. Podobnie było i wczoraj.
Gdzie jest ten niebezpieczny zawodnik z poprzednich rund, który rewelacyjnie bronił i przede wszystkim potrafił kapitalnie kontrować. Rozumiem, wstał lewą nogą, ktoś odprawił przeciw niemu voodoo, ale dlaczego siła jego uderzeń to gdzieś mniej więcej 70% tej z poprzednich dni...??? To dopiero zagadka. Pierwszy serwis tragiczny – często około 130 km/h, na dodatek drugi bywał mocniejszy.
Pierwszy set, 9 gemów serwisowych – 8 przełamań. Ten jeden, jakimś cudem obroniony, a jakże – należał do Robredo

Druga odsłona – ciąg dalszy przebijanki z końcowej lini, która rzecz jasna wygrał Hiszpan, dla którego taka forma prowadzenia meczu jest najlepsza.
Boje się, że Robredo jest w stanie – nie rozgrywając jak dotychczas ani jednego dobrego meczu, wygrać ten turniej. Problemem Chucho jest brak regularności, a Hiszpan jest w stanie swoim stylem gry to wymusić. Z drugiej strony, ma jeden spory atut, z którym Robredo miał w tym turnieju poważne problemy – potrafi wbić uderzeniem w kort. Mecz – jak to finałowy no bet. Ewentualnie do jakiegoś combo +hc setowe na Chucho.